środa, 26 grudnia 2007

Okolicznościowe marudzenie

"This time of the year makes me sick to my guts
All this good cheer is a pain in the nuts."

A marudzenie okolicznościowe dlatego, że z okazji świąt. Tak, tych obecnych, bożonarodzeniowych. Ponieważ mam powoli dosyć tłumaczenia wszystkim po kolei i każdemu z osobna dlaczego świąt nie obchodzę i nie lubię; dlaczego nie składam życzeń; nie dziękuję za te, które sama dostałam; nie wysyłam dziesiątków maili oraz SMS-ów zawierających kopie durnowatych wierszyków i ciągle te same sztampowe teksty... Postanowiłam wyjaśnić to tutaj, wszyscy zainteresowani będą mieli swoją odpowiedź, a ja spokój. Oby.

1. Boże Narodzenie - jak sama nazwa wskazuje jest świętem religijnym, a w Polce przede wszystkim katolickim. Nie wierzę w Boga czy też bogów, nie czuję się w żaden sposób związana z kościołem katolickim, więc nie mam powodów do obchodzenia święta religijnego i cieszenia się z kolejnej rocznicy narodzin Boga, który dla mnie bogiem nie jest. To nie jest moje święto.

2. Tradycja - "ja też nie wierzę, ale przecież święta to polska tradycja". Ile razy ja to ostatnio słyszałam... Że nie wypada odrzucać zwyczajów wigilijnych, gdyż święta są wpisane od wieków w polską kulturę i tradycję, bo przecież wszyscy je obchodzą, nawet niewierzący, bo to takie rodzinne, miłe... A mnie ta tradycja się nie podoba i nie odpowiada. Nie czuję się też "wszystkimi" tylko sobą.

Poza tym, co jest miłego i pięknego w tworzeniu wokół siebie dwutygodniowego chaosu przygotowań (gotowanie, sprzątanie, prezenty); w szaleńczym bieganiu po zatłoczonych sklepach, w których nie można spokojnie zrobić normalnych codziennych zakupów, gdyż zapełniają je tłumy mających w oczach szaleństow i choinki oszołomów kupujących wszystko na zapas; w wycinaniu zdrowych drzew, żeby zrobić sobie z nich na kilka tygodniu ozdoby a potem je wyrzucić; w obżeraniu się do nieprzytomności przy wigilijnym stole, bo przecież wszystkiego trzeba spróbować; w wysłuchiwaniu bez przerwy tych samych życzeń, które nie są w większości przypadków mówione szczerze ale dlatego, że tak wypada; w wywalaniu z poczty i telefonu całego tego około świątecznego spamu, w wysłuchiwaniu zawodzących kolędy za ścianą sąsiadów? Etc, etc... Może ktoś to lubi, ja nie.

3. Obłuda - drażni mnie potwornie całe to około świąteczne "bycie dobrym i miłym dla wszystkich". Najbardziej widoczne w pracy, ale nie tylko. To składanie życzeń przez ludzi, których imion nawet się nie kojarzy (i oni mojego też nie znają), których ledwo się rozpoznaje, bo widuje się ich raz na kilka miesięcy w przelocie gdzieś na korytarzu albo spotkało dawno temu na imprezie. Te oklepane frazesy o zdrowiu, szczęściu, rodzinie wypowiadane setki razy, przez wszystkich i dla wszystkich - za każdym razem tak samo. A tak naprawdę - co więszkość z tych ludzi obchodzi moje zdrowie, szczęście czy rodzina? Nie znamy się, nic o sobie nie wiemy, spotkaliśmy się przypadkiem i jak się już więcej nie zobaczymy, żadna ze stron nie będzie tym zmartwiona. Generalnie ich życie mnie nie interesuje, ani też moje nie ciekawi większości z nich.

Nie wierzę, że otaczają mnie sami życzliwie nastawieni do świata altruiści, którzy każdą cząstką swego jestestwa życzą innym wszystkiego najlepszego w każdej chwili swojego istnienia. Dlatego nie wierzę w te wszystkie gadki z cyku "wszystkiego naj" i wolałabym żeby inni nie marnowali mojego i swojego czasu na ich wygłaszanie i udawanie, że nie jesteśmy sobie obojetni.

A na marginesie - dlatego też niezmiernie wkurzają mnie teksty, że czegoś nie wypada robić "bo przecież są święta". Czyli, że np. można bluzgać i awanturować się na co dzień, ale w święta to już nie wypada? Nie znoszę jak ktoś stosuje w życiu podwójne miary i podwójną moralność - taką codzienną i odświetną. Albo ma się zasady zawsze albo nie ma się ich wcale. To nie działa wybiórczo.

A wyjątki, które rzeczywiście mi obojetne nie są, powinny być tego świadome, bo daję im to odczuć w ciągu całego roku. A jak nie są pewne, to zawsze mogą zapytać - chociaż możliwe, że niektórym odpowiedzi mogą się nie spodobać. Cóż... Take a risk. ;)

4. Prezenty - jeden z rzekomo największych plusów świąt. Jasne, że miło jest dostawać prezenty, o ile są trafione. Ale ja wolałabym je dostawać z okazji mojego święta (jak choćby urodziny), albo dlatego, że ktoś po prostu mnie lubi i chce mi coś dać, a nie z okazji świąt, których nie uznaję. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że te świąteczne są jakieś wymuszone - trzeba coś dać, więc wszyscy dają.

5. Dni wolne - jedyny plus świąt, to dla mnie dwa dni wolnego od pracy. Chociaż plus wcale nie taki duży, gdy weźmie się pod uwagę, całe zamieszanie, żeby "wyrobić się ze wszystkim przed świętami" i późniejsze zamieszanie, które jest spowodowane koniecznością nadrobienia zaległości świątecznych... Czasem wolałabym spędzić te dwa dni w pracy, mając tam ciszę i spokój, a ustawowe dni wolne odebrać sobie w jakimś innym terminie.

I szczerze mówiąc dalej to mi się już nawet nie chce pisać. Jak ktoś nadal nie rozumie czemu nie obchodzę świąt, to polecam zapisać się na kurs czytania ze zrozumieniem, bo ja już więcej wyjaśniać nie będę. Howgh.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Gosia! Ludzie czasem też życzą z serca, więc czemu tak wszystkich osądzasz?
Gratuluję Pani Magister!
Beza (Anka Bzowska)

Gosiek pisze...

Tego nie neguję, ale sęk w tym, że to "czasem" nie rekompensuje większości odklepywanych hurtowo formułek świątecznych.

A za gratulacje dziękuję. :)