skip to main |
skip to sidebar
Do niedawna miałam przed domem piękne topole. Ale podobno śmieciły, pyliły, powodowały u okolicznych mieszkańców alergię, w ogóle były za duże i przeszkadzały... I pewnego poranka pojawili się panowie z piłami i dźwigiem i wycięli wszystkie po kolei.
Dostałam mailem ostatnio taki oto obrazek zatytułowany "Geneza logo olimpiady w Pekinie". Może i okrutny, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że równocześnie na swój sposób prawdziwy...Ale nic to, wielkie światowe święto rywalizacji, mające podbić dumę narodową uczestników i głosić ideały piękna i pokoju powoli się zbliża...
茶室 - czyli chashitsu a po polsku pawilon herbaciany. Taki prawdziwy, japoński, drewniano-bambusowy, pachnący i po prostu piękny jest w Warszawie, dokładniej w gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej. I wczoraj zamiast zakuwać na zajęciach nowe kanji, miałam okazję go zwiedzić, posiedzieć na tatami i zobaczyć z bliska, jak wygląda prawdziwa, choć oczywiście nieco uproszczona i dostosowana do grupy profanów ;) i to dość licznej, ceremonia herbaciana.
Upchanie 12 osób w niewielkim w hiroma mierzącym zaledwie 4,5 tatami nie było ani łatwe dla gospodarzy, ani bardzo wygodne dla gości, ale i tak wrażenie z wysłuchanych opowieści o Drodze Herbaty, oglądania z bliska kawałka tradycyjnej kultury japońskiej i degustacji było (i nadal jest) ciekawe i warte zapamiętania. Zwłaszcza, gdy doda się do niego radosną walkę kolegów z opanowaniem seiza, ukłonów i wszelkich zwrotów grzecznościowych, których należało użyć w odpowiednim momencie. Swoją drogą, to ja bym to zwiedzanie i ceremonię herbacianą chętnie powtórzyła, ale w nieco mniejszym gronie. A jak komuś zdarzy się okazja zobaczyć warszawski pawilon herbaciany na żywo - niech skorzysta, bo warto.