środa, 26 grudnia 2007

Okolicznościowe marudzenie

"This time of the year makes me sick to my guts
All this good cheer is a pain in the nuts."

A marudzenie okolicznościowe dlatego, że z okazji świąt. Tak, tych obecnych, bożonarodzeniowych. Ponieważ mam powoli dosyć tłumaczenia wszystkim po kolei i każdemu z osobna dlaczego świąt nie obchodzę i nie lubię; dlaczego nie składam życzeń; nie dziękuję za te, które sama dostałam; nie wysyłam dziesiątków maili oraz SMS-ów zawierających kopie durnowatych wierszyków i ciągle te same sztampowe teksty... Postanowiłam wyjaśnić to tutaj, wszyscy zainteresowani będą mieli swoją odpowiedź, a ja spokój. Oby.

1. Boże Narodzenie - jak sama nazwa wskazuje jest świętem religijnym, a w Polce przede wszystkim katolickim. Nie wierzę w Boga czy też bogów, nie czuję się w żaden sposób związana z kościołem katolickim, więc nie mam powodów do obchodzenia święta religijnego i cieszenia się z kolejnej rocznicy narodzin Boga, który dla mnie bogiem nie jest. To nie jest moje święto.

2. Tradycja - "ja też nie wierzę, ale przecież święta to polska tradycja". Ile razy ja to ostatnio słyszałam... Że nie wypada odrzucać zwyczajów wigilijnych, gdyż święta są wpisane od wieków w polską kulturę i tradycję, bo przecież wszyscy je obchodzą, nawet niewierzący, bo to takie rodzinne, miłe... A mnie ta tradycja się nie podoba i nie odpowiada. Nie czuję się też "wszystkimi" tylko sobą.

Poza tym, co jest miłego i pięknego w tworzeniu wokół siebie dwutygodniowego chaosu przygotowań (gotowanie, sprzątanie, prezenty); w szaleńczym bieganiu po zatłoczonych sklepach, w których nie można spokojnie zrobić normalnych codziennych zakupów, gdyż zapełniają je tłumy mających w oczach szaleństow i choinki oszołomów kupujących wszystko na zapas; w wycinaniu zdrowych drzew, żeby zrobić sobie z nich na kilka tygodniu ozdoby a potem je wyrzucić; w obżeraniu się do nieprzytomności przy wigilijnym stole, bo przecież wszystkiego trzeba spróbować; w wysłuchiwaniu bez przerwy tych samych życzeń, które nie są w większości przypadków mówione szczerze ale dlatego, że tak wypada; w wywalaniu z poczty i telefonu całego tego około świątecznego spamu, w wysłuchiwaniu zawodzących kolędy za ścianą sąsiadów? Etc, etc... Może ktoś to lubi, ja nie.

3. Obłuda - drażni mnie potwornie całe to około świąteczne "bycie dobrym i miłym dla wszystkich". Najbardziej widoczne w pracy, ale nie tylko. To składanie życzeń przez ludzi, których imion nawet się nie kojarzy (i oni mojego też nie znają), których ledwo się rozpoznaje, bo widuje się ich raz na kilka miesięcy w przelocie gdzieś na korytarzu albo spotkało dawno temu na imprezie. Te oklepane frazesy o zdrowiu, szczęściu, rodzinie wypowiadane setki razy, przez wszystkich i dla wszystkich - za każdym razem tak samo. A tak naprawdę - co więszkość z tych ludzi obchodzi moje zdrowie, szczęście czy rodzina? Nie znamy się, nic o sobie nie wiemy, spotkaliśmy się przypadkiem i jak się już więcej nie zobaczymy, żadna ze stron nie będzie tym zmartwiona. Generalnie ich życie mnie nie interesuje, ani też moje nie ciekawi większości z nich.

Nie wierzę, że otaczają mnie sami życzliwie nastawieni do świata altruiści, którzy każdą cząstką swego jestestwa życzą innym wszystkiego najlepszego w każdej chwili swojego istnienia. Dlatego nie wierzę w te wszystkie gadki z cyku "wszystkiego naj" i wolałabym żeby inni nie marnowali mojego i swojego czasu na ich wygłaszanie i udawanie, że nie jesteśmy sobie obojetni.

A na marginesie - dlatego też niezmiernie wkurzają mnie teksty, że czegoś nie wypada robić "bo przecież są święta". Czyli, że np. można bluzgać i awanturować się na co dzień, ale w święta to już nie wypada? Nie znoszę jak ktoś stosuje w życiu podwójne miary i podwójną moralność - taką codzienną i odświetną. Albo ma się zasady zawsze albo nie ma się ich wcale. To nie działa wybiórczo.

A wyjątki, które rzeczywiście mi obojetne nie są, powinny być tego świadome, bo daję im to odczuć w ciągu całego roku. A jak nie są pewne, to zawsze mogą zapytać - chociaż możliwe, że niektórym odpowiedzi mogą się nie spodobać. Cóż... Take a risk. ;)

4. Prezenty - jeden z rzekomo największych plusów świąt. Jasne, że miło jest dostawać prezenty, o ile są trafione. Ale ja wolałabym je dostawać z okazji mojego święta (jak choćby urodziny), albo dlatego, że ktoś po prostu mnie lubi i chce mi coś dać, a nie z okazji świąt, których nie uznaję. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że te świąteczne są jakieś wymuszone - trzeba coś dać, więc wszyscy dają.

5. Dni wolne - jedyny plus świąt, to dla mnie dwa dni wolnego od pracy. Chociaż plus wcale nie taki duży, gdy weźmie się pod uwagę, całe zamieszanie, żeby "wyrobić się ze wszystkim przed świętami" i późniejsze zamieszanie, które jest spowodowane koniecznością nadrobienia zaległości świątecznych... Czasem wolałabym spędzić te dwa dni w pracy, mając tam ciszę i spokój, a ustawowe dni wolne odebrać sobie w jakimś innym terminie.

I szczerze mówiąc dalej to mi się już nawet nie chce pisać. Jak ktoś nadal nie rozumie czemu nie obchodzę świąt, to polecam zapisać się na kurs czytania ze zrozumieniem, bo ja już więcej wyjaśniać nie będę. Howgh.

niedziela, 16 grudnia 2007

Adulruna Rediviva

"El-a'awer. talbis iblis.
Gulshan-i raz. zat-i shaitan."

13.XII - koncert Theriona supportowanego przez The Vision Bleak w krakowskim klubie Studio. Jedna z najlepszych imprez muzycznych, na których byłam, z pewnością warta zarwanej nocki, bliższego spotkania z krakowskim dworcem PKP o 4 nad ranem i wykorzystania paru ostatnich dni urlopu w pracy.



Podróż do Krakowa zapewniła mi PKP Intercity - było w miarę szybko i jak zwykle koszmarnie drogo. A kawę dalej robią słabą. ;) W przedziale 2 zaspanych facetów, jeden laptop i jedna nieco zagubiona niemiecka turystka, która co jakiś czas łamaną angielszczyzną prosiła o wytłumaczenie komunikatów dobywających się z głośników.
Przy okazji stwierdziłam, że jestem uzależniona od konsol - nie zabrałam ze sobą ani DS-a ani PSP, żeby nie narażać sprzętu na zniszczenie, lub zagubienie podczas przechowywania plecaka w szatni na koncercie i żałowałam tego przez całą drogę do Krakowa. Dobrze, że chociaż w telefonie mam Metal Slug 3 Mobile i The Legend of Spyro : A New Beginning, więc mogłam dzięki nim zabić czas w podróży.

Na miejscu czekała zima i labirynt korytarzy i przejść podziemnych prowadzących z Dworca Głównego przez Galerię Krakowską na zewnątrz. Potem już tylko szybki telefon do znajomych, spacer po Rynku i dobry (a do tego tani) obiad w gruzińskiej knajpce. Wychodząc z założenia, że do klubu Studio jest dość blisko, ruszyliśmy w trójkę piechotą w kierunku miasteczka studenckiego AGH, drogę zgubiliśmy tylko raz i po dość długim spacerze dotarliśmy na miejsce. Przed wejściem stał już niewielki tłum, który po kilkunastu minutach, razem z nami, znalazł się wewnątrz. Dalej już tylko standardowa walka o przebicie się do szatni i zdobycie dobrych miejsc na sali. Sam klub zrobił na mnie dobre wrażenie - sporo miejsca i antresola pozwalająca na oglądanie występów z góry, bez konieczności walki z otaczającym morzem ludzi i dająca naprawdę świetny widok na scenę - super.

Niemal równo o godz. 19 na przygotowanej już scenie pojawił się The Vision Bleak - przedstawiciele niemieckiego horror metalu zagrali zaledwie 4 kawałki, w tym moje ulubione Kutulu!. Występ fajny, szkoda tylko, że taki krótki. Miałam nadzieję, że pod nieobecność Sirenii panowie dostaną trochę więcej czasu na zaprezentowanie się polskiej publiczności, ale niestety tak się nie stało. Szkoda, pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś jeszcze ich zobaczę na dłuższym występie, bo warto. W międzyczasie pustawa nieco sala zaczęła się zapełniać ludźmi - do ostatniego miejsca.

Potem przerwa techniczna i na scenie pojawił się w końcu Therion.



Rozpoczęli od mocnego uderzenia - jako pierwsze kawałki zagrali The Rise Of Sodom And Gomorrah oraz Son Of The Sun. Podczas pierwszego na scenie kapeli towarzyszyła (jak i na poprzednim warszawskim koncercie) półnaga tancerka, wzbudzająca zachwyt publiczności (nie tylko tej męskiej ;p). Całej setlisty niestety nie pamiętam, ale w części "the best of..." znalazły się jeszcze m.in. Wine Of Aluqah; Kali Yuga I, II, III; Via Nocturna oraz Ginnungagap. A do tego Wisdom and the Cage, podczas którego wokalista śpiewał zakuty w dyby i przepięknie wykonana akustyczna wersja Lemurii z Piotrem Wawrzeniukiem na wokalu. Cudo.






Potem kolejna przerwa techniczna i chwila odpoczynku dla zespołu i publiki, a następnie Therion powrócił na scenę, żeby zagrać całe Theli. :) Kolejno ze sceny leciały dźwięki To Mega Therion, Cults Of The Shadow, In The Desert Of Set, Nightside Of Eden, Invocation Of Naamah, przepięknie wykonane w duecie The Siren Of The Woods... Większość znów z Wawrzeniukiem na wokalu. Nie zabrakło też kompozycji instrumentalnych. I po Theli koncert powoli dobiegał końca. Na pożegnanie były jeszcze Adulruna Rediviva, Summernight City i cover Mercyful Fate. I po ponad 3 godzinach grania i świetnej zabawy trzeba było się zbierać, podziwiać Kraków nocą. Impreza była świetna, Therion jak zwykle zadbał o odpowiednio klimatyczną oprawę wizualną koncertu, tworząc wspaniałe widowisko, lepsze niż ich ostatni lutowy koncert w Warszawie, któremu przecież też nic nie brakowało. Mam nadzieję, że na 25-lecie zespołu będzie jeszcze lepiej. :D






A po koncercie znów spacer na Rynek, poszukiwanie spokojnego, pozbawionego łomoczących dźwięków w stylu "uc-uc, umpa-umpa" lokalu, gdzie można wypić piwo (mission failed), kolacja w Mc Donadsie okraszona surrealistycznymi dyskusjami na temat lecących w tle popowo-hiphopowych teledysków (na szczęście TV było mocno wyciszone), godzina w dworcowej poczekali zastępczej i o 5:55 pociąg do domu.

Z luźnych uwag:
- Kraków, to takie dziwne miasto, w którym na noc zamyka się Dworzec PKP - do 23 do 5 rano czynna jest tzw. poczekalnia zastępcza umiejscowiona w przejściu podziemnym za peronami. Poczekalnia ssie i śmierdzi. Bueee.



- podczas włóczenia się nocą po peronach można usłyszeć "Lucy in the Sky with Diamonds" Beatlesów, którym to kawałkiem paru czekających na pociąg ludzików umilało sobie czas. Czysty surrealizm. :)

- znalezienie w czwartek po północy w okolicy Rynku klubu/pubu/knajpy czynnego do rana, w którym nie gra na cały regulator muzyka "taneczna" przekracza możliwości przygodnego turysty

- Mc Donalds na Floriańskiej jest czynny do 3 nad ranem. :) I ma tak samo kiepskie żarcie jak kilka lat temu, gdy ostatni jadłam w jednym z lokali tej firmy. Miło się przekonać, że pewne rzeczy na świecie są niezmienne. :D Chociaż wybór większy i kawa nawet dawała radę.

- gdy pada śnieg Rynek dostaje własną pługopiaskarkę, która jeździ w kółko i odśnieża obrzeża tegoż, przy mnie zrobiła z pięć okrążeń

- widziałam rzeźbę głowy - świetna była. :)




A więcej zdjęć nie daję, bo wszystkie robiłam komórką i jakość jest fatalna.

środa, 5 grudnia 2007

[...]

Kotka mi się rozchorowała. Nieuleczalnie. Wszystko trwało zaledwie kilka dni. I musieliśmy ją dziś uśpić. :( Pusto będzie teraz w domu po 14 latach...

Mela

niedziela, 2 grudnia 2007

Wario i złota kupa

Wczoraj dotarła moja zaginiona paczka z Wario Land Advance (aka Wario Land 4), wydanie japońskie, więc jak to często bywa z "japońcami" w zestawie są bonusowe naklejki, tym razem ze złotą... kupą. :D

Całość prezentuje się następująco:

Wario Land Advance


Kolejna gra do przejścia na długie zimowe wieczory. Coś mi się lista tych gier "do zaliczenia" niebezpiecznie wydłuża...

wtorek, 27 listopada 2007

Pani Magister.

Zdałam, obrona odbyła się bezboleśnie i od dziś jestem Bardzo Poważną Panią Magister.

Howgh.
A właściwie Cthulhu fhtagn, fhtagn. :D

wtorek, 20 listopada 2007

Zwykłe kulki. No prawie...

Uzależniłam się ostatnio od gry w kulki. W wersji nieco zmodyfikowanej i różniącej się od stworzonego swego czasu przez Marbit przeboju nudnych popołudni i weekendów w pracy, ale zdecydowanie bardziej wciągającej.

Have fun. ;p



sobota, 17 listopada 2007

Na balkonie ruch

Przyszła jesień, a wraz z nią sezon karmienia sikorek, więc na moim balkonie pojawili się, jak co roku, goście.

sikorki


Mogłabym te sikorki obserwować godzinami, ale nic z tego - książki na obronę czekają...

sobota, 10 listopada 2007

17 mgnień jesieni albo... 17 days untill impact

Gdy zaczynałam już powoli tracić nadzieję, na obronę mojej magisterki w tym roku i zastanawiałam się czy "moja kochana uczelnia" wyrobi się do końca stycznia, w ostatni wtorek wreszcie coś drgnęło. Zadzwoniła do mnie panienka z sekretariatu i powiedziała, że jednak uda się w tym roku, a nawet w bieżącym miesiącu. Wyznaczyli mi termin na 27 listopada. Czasu nie zostało za wiele, więc zabrałam się (od dziś) za odświeżanie wiadomości z historii literatury ukraińskiej XX wieku. A właściwie za naukę niemal od zera, bo już prawie nic nie pamiętam po kilku latach przerwy. :D Mój podręczny zestaw lektur na najbliższe dni wygląda tak:


some ukrainian books


Na szczęście kilka książek wystarczy tylko przekartkować, ale "Iсторія української літератури XX століття", która jest podręcznikiem wybitnie nudnym, jest do przetrawienia w całości. Brrr...

A tak mi się ostatnio przyjemnie grało w Tekkena na PSP i będę musiała zrobić sobie przerwę od masakrowania kolejnych przeciwników w Arcade. Nie ma to, jak tuż po śniadaniu, pobić różową pandę wymachującą damską torebką albo otoczonego zieloną aurą, gadającego kangura. :]

wtorek, 30 października 2007

Straszne słowo 'inwentaryzacja'

Ze wszystkich stron otaczają mnie tekturowe pudełka i jest ich coraz więcej. W pracy zaczęła się inwentaryzacja, więc całymi dniami przebijam się przez tony makulatury i setki stron przeróżnych ważnych i mniej ważnych papierów, sprawdzam czy wszystko jest z nimi ok, czy czegoś nie brakuje, sprawdzam na listach, wpisuję do kilku baz danych, segreguję... Jednym słowem inwentaryzuję. A wkoło rosną piramidy pustych pudełek, które coraz skuteczniej odgradzają mnie od świata.

boxes all around me


I tak będzie przez kilka najbliższych tygodni, a mi już zaczynają się śnić maszyny do prasowania tektury, rysunkowe wzory składania pudełek i góry powyginanych zszywek do papieru...

wtorek, 23 października 2007

Rikaichan

Rikaichan - czyli wtyczka do Firefoxa/Mozilli zawierająca w sobie słownik japońsko-angielski. A właściwie kilka słowników do wyboru - można zainstalować jeszcze wersję francuską, niemiecką lub rosyjską oraz (osobno) słownik imion. Wystarczy zainstalować wtyczkę i odpowiedni słownik, a potem już pod prawym klawiszem myszy i w menu Narzędzia przeglądarki pojawi się skrót umożliwiający odpalenie programu.

Ten działa jako okienko pop-up: po najechaniu kursorem na dowolne słowo czy też znak na stronie internetowej wyświetla jego znaczenie, czytania i inne podobne słowa zawierające te same znaki. Całości dopełnia dodatkowy pasek wyszukiwania, w którym można po prostu wpisać słowo, którego znaczenie chce się sprawdzić. Wszystko bardzo proste w obsłudze i przydatne. Polecam.

Wtyczkę i słowniki można pobrać tutaj. Na stronie jest też trochę bardziej rozbudowany opis możliwości programu.

poniedziałek, 22 października 2007

あ い う え お

Z ubiegłego tygodnia pamiętam właściwie tylko dwie rzeczy - japoński i kino. Jako, że postanowiłam jakiś czas temu zacząć się uczyć japońskiego, ale moje wrodzone lenistwo nie pozwalało mi zbytnio na samodzielną naukę choćby podstaw (zawsze, gdy brałam do ręki podręcznik znajdowałam sobie równie ciekawe, acz mniej wymagające zajęcie ;p), zapisałam się w końcu na kurs. 2x w tygodniu po 1,5 godziny. I w ostatni wtorek zaczęłam zajęcia w tej szkole.

"Przerobienie" całej hiragany na dwóch lekcjach pokazało mi, że z pewnością będę miała co robić w nadchodzące długie jesienne popołudnia i wieczory. Na razie udało mi się nauczyć mniej więcej połowy z tego, więc nie jest źle, ale właśnie dotarłam do etapu, w którym znaczki zaczynają mi się bardzo ładnie plątać. Dobrze, że na opanowanie całości zostały jeszcze jakieś 2-3 tygodnie, potem dostanę w łapki podręcznik, który jest napisany tylko kaną, więc...
がんばつて ね?


A wczoraj skończył się festiwal filmowy, udało mi się obejrzeć większość z tego, na czym mi zależało, więc imprezę uważam za udaną. Najbardziej zapadły mi w pamięć: izraelska
Bańka mydlana (The Bubble) oraz japońskie Funuke (Funuke Show Some Love, You Losers!) i Ciastka truskawkowe (Strawberry Shortcakes), które gorąco polecam. Co prawda na Ciastkach... Tomowi udało się przysnąć, ale uważam, że to wina widza, a nie filmu. ;p Za to Chłopaka z okładki i Arię (na której, pomimo panującej na sali temperatury około +15°C, z kolei smacznie spała Dorota) można sobie spokojnie darować.

Ugh, to wracam do kany, w planie na dziś: な に ぬ ね の...

środa, 10 października 2007

zabawy z pocztą

Jakiś czas temu, mój program pocztowy (The Bat w wersji 2.04.4) przestał się dogadywać z kontem gmailowym. Pocztę owszem, raczył odbierać, ale przy próbie wysłania czegokolwiek raczył mnie informacją:

Serwer zgłasza problem w komunikacie "".

I koniec.

Przez www oczywiście wszystko wysyłało się bezproblemowo, ale to jednak za mało, zwłaszcza, że mam uczulenie na domyślne formatowanie maili w html-u.
Dziś, po kilku minutach grzebania w ustawieniach (zrobionych zresztą dokładnie wg zaleceń ze strony supportu Gmaila) wszystko wróciło do normy. A jak? Wystarczyło w ustawieniach poczty wychodzącej zmienić zalecane Use STARTTLS: Yes (some clients call this SSL), które u mnie wyglądało tak: połączenie bezpieczne na zwykłym porcie (STARTTLS) // port 465 na: połączenie bezpieczne na specjalnym porcie TLS // port 465. Bosh...

Festiwal filmowy

W piątek startuje Warszawski Festiwal Filmowy, który potrwa do następnej niedzieli, więc najbliższy tydzień będę dzielić miedzy pracę a wypady do kina.

Na razie mój plan przedstawia się następująco:

12.X (piątek) godz. 21 - Chłopak z okładki (Kinoteka)
16.X (wtorek) godz. 9 - Aria (Kinoteka)
19.X (piątek) godz. 18:30 - Funuke (Kinoteka)
21.X (niedziela) godz. 16 - Ciastka truskawkowe/Strawberry shortcakes (Kinoteka)

Bardzo możliwie, że coś jeszcze dojdzie - wszystko zależy od zapasów czasu wolnego (tego zawsze za mało) i gotówki, która też jakoś nie chce się samoistnie rozmnożyć. ;)

Gdyby ktoś chciał się ze mną wybrać na jeden z wymienionych filmów, albo podrzucić pomysły na inne seanse - mail, jabber i telefon działają. ;p

No i przy okazji wyszło, że nie pojadę do Krakowa na koncert The 69 Eyes - dziura w budżecie...

UPDATE FESTIWALOWY:

14.X. (niedziela) Bańka myslana o godz. 11 albo 18:30 (Luna lub Kinoteka)
14.X (niedziela) Kelnerka/Waitress godz. 18:30 (Kinoteka) - może ;)

niedziela, 7 października 2007

Na poprawę humoru

Od tygodnia pracuję na nowym stanowisku. Cieszę się z tego, bo mam okazję robić coś ciekawego, lepiej płatnego i używać w pracy nieco większej części mózgu niż poprzednio. ;)

Tylko dlaczego każdego dnia i to nawet po niepełnych ośmiu godzinach, wychodzę z pracy zmęczona prawie do granic możliwości? :/ Nie mam potem ochoty na nic - ani spotykać się ze znajomymi, ani iść na piwo, do kina, muzeum, whatever... Nie mam nawet ochoty grać w cokolwiek czy spać. Mogę za to całymi godzinami leżeć tępo gapiąc się w sufit, podczas gdy gdzieś bok gra muzyka. Ehhh...

Próbuję jakoś się wyrwać z tego stanu i ostatnio na poprawę humoru puszczam sobie coś takiego:



Czasem pomaga...

czwartek, 4 października 2007

Wybory, wybory...

Wpadłam dziś, nieco przypadkiem, na test, który miał określić moje preferencje polityczne i podpowiedzieć mi lub też upewnić w przekonaniu, na kogo powinnam zagłosować w nadchodzących wyborach. Nie powiem, żeby wyniki mnie specjalnie zdziwiły, chociaż partia z pierwszego miejsca raczej nie ma szans na mój głos.
  • Platforma Obywatelska - 75% zbieżnych odpowiedzi
  • Lewica i Demokraci - 75%
  • Polska Partia Pracy - 65%
  • Polskie Stronnictwo Ludowe - 60%
  • Samoobrona RP - 55%
  • Liga Prawicy Rzeczpospolitej - 45%
  • Prawo i Sprawiedliwość - 15%
Gdyby ktoś chciał sprawdzić, co powie mu szklana kula zadająca pytania, może to zrobić tutaj.

niedziela, 30 września 2007

Windows Installer 3.0

Jakiś tydzień temu padł mi dysk twardy (przynajmniej tak to wyglądało na początku) w kompie. Potem na szczęście okazało się, że całe zamieszanie i parodniowe odcięcie od netu (aua...), które zawdzięczam pobliskiej elektrowni i kilkuminutowemu odłączeniu prądu, nie miało aż tak groźnych skutków i zamiast wymieniać HDD musiałam jedynie postawić od nowa system. I radośnie rozgrzebać przy tym kupę złomu szumnie zwaną komputerem.



Ale zanim do tego doszłam i udało mi się przywrócić komputer do stanu względnej używalności, odkopałam gdzieś w pudle ze starym sprzętem zapasowy dysk i zabrałam się za instalowanie na nim Windowsa XP Pro. Poszło sprawnie. Większość sterowników też łyknął bez problemów. Ale przy driverach do grafiki (bo jednak rozdzielczość 1024x768 pikseli i 8-bitowe kolory na monitorze 19" nie wyglądały zachęcająco) zaczęły się schody. Instalator ATI Catalyst 6.11 uraczył mnie komunikatem, że do szczęścia jest mu niezbędny Mictosoft .NET Framework 2.0 i spokojnie się wyłączył. Na szczęście miałam to gdzieś pod ręką, odpaliłam i co? Dwa kliknięcia na OK i komunikat, że w systemie brakuje elementu Windows Installer 3.0. Bosh... Problem rozwiązałam odkopując gdzieś płytkę z SP2, ale ATI ma u mnie sporego minusa, bo to zdecydowanie nie było user friendly...

sobota, 29 września 2007

D-day is coming... Slowly.

I w końcu się udało - promotor podpisał i mogłam oprawić moje "dzieło".





Co prawda tenże promotor nie przeczytał w wersji końcowej nic poza spisem treści i streszczeniem, chociaż wcześniej domagał się solidnego przemodelowania pracy (co sprowadzało się do napisania około 1/3 od nowa...), ale mniejsza już o to. Teraz pozostaje czekać na system antyplagiatowy i termin obrony.

A to chyba niestety trochę potrwa, bo gdy następnego dnia, po zdobyciu podpisu pana psora, chciałam złożyć pracę, odbiłam się od zamkniętych na głucho drzwi sekretariatu, na których wisiała kartka z napisem: Z powodu choroby pracownika sekretariat nieczynny.

I tak będzie do odwołania, a ponieważ sekretarka nie ma zastępstwa, a jest jedyną osobą, która może wprowadzić pracę w wersji elektronicznej do USOS-u, żeby ta mogła przejść przez system antyplagiatowy, więc... Trzeba czekać, aż znajdzie się jakieś zastępstwo.

I w ten sposób kolejny raz okazało się, kto rządzi na polskich uczelniach. Nie działa sekretariat - nie ma obron dla magistrantów i doktorantów, nie ma rady katedry, planu zajęć, etc... ;)