niedziela, 25 stycznia 2009

The following file is missing or corrupt

Prawem serii w ostatni czwartek padł mi komputer w pracy. :D Po nocnym zdalnym apdejcie, włączony rano wyświetlił poniższy komunikat:


i mogłam spokojnie zająć się przeglądem prasy w oczekiwaniu na serwis. Ten dotarł po trzech godzinach (co było dość szybką reakcją) i zamiast zrobić instalację naprawczą wymienił dysk twardy i zgrał dane, tłumacząc, że tak jest szybciej i prościej, gdyż firma nie dała mu ani płytki z Winowsem, ani przenośnego napędu CD/DVD (mój firmowy pecet takowego nie posiada). Na kopiowaniu danych i poprawianiu ustawień osobistych spędziłam resztę dnia i po godz. 16 mogłam iść do domu, mając na koncie kilka artykułów prasowych i nowy HDD.

Właściwie, to mam jeszcze laptopa, który jest sprawny, więc może on będzie następny? ;)

środa, 14 stycznia 2009

Press a key to reboot

Z pamiętnika użytkownika starego PeCeta:

  • Dzień pierwszy: niedziela. Godzina wieczorna, tak po 23.00, po wyciągnięciu piwa z lodówki, wchodzę do pokoju i od drzwi wita mnie blue screen na monitorze. Niestety przyczyny nie zdążyłam odczytać, załapałam się tylko na końcówkę tekstu o zrzucaniu pamięci fizycznej. Włączyłam maszynę na nowo, post-a przechodzi i zawiesza się na ładowaniu systemu. Heh. W BIOS-ie niby wszystko wygląda ok, ale reakcji żadnej na zmiany ustawień nie ma. Próba startu z płyty też kończy się czarnym ekranem w chwili, w której powinien pojawić się ekran startowy Windowsa. No cóż, piwo się skończyło, północ minęła, czas spać, bo w poniedziałek do pracy. Idę spać z myślą, że jutro-pojutrze jakoś się to da naprawić.
  • Dzień drugi: poniedziałek. Kombinuję. Odpinam dysk twardy, podmieniam kabel SATA, wpinam go w drugie gniazdo - bez zmian. Odłączam więc padniętą SATę i ładuję do komputera stary, wysłużony zapasowy HDD na PATA. Odpala od razu. 1:0 dla mnie - mam działający sprzęt i dostęp do sieci. :) Czas spróbować dostać się do tego padniętego dysku. Podpięcie go "na biegu" nic nie dało, więc wyłączam maszynę, ustawiam bootowanie z dysku zapasowego, start i... czarny ekran w tym samym miejscu co wczoraj. Przy starcie z CD-ka to samo. Najwyraźniej dziś się tam nie dostanę. Zabieram się za instalowanie brakujących na zapasowym dysku programów i sterowników.
  • Dzień trzeci: wtorek. Praca, szkoła, wieczorem doinstalowuję tylko kilka drobiazgów i idę spać z nadzieją, że następny dzień przyniesie jakiś przełom. W końcu jutro padnięty dysk jedzie do kolegi, więc może da się chociaż ustalić co mu jest.
  • Dzień czwarty: środa. Przez mroźne wichury, zaspy i oblodzone miasto docieram do Skrypka. Pierwsze dwie godziny spędzamy na zastanawianiu się co spowodowało, że jego komputer, na którym mieliśmy sprawdzić mój dysk właśnie odmówił współpracy. I to zanim wpięliśmy do niego padnięty dysk. Na szczęście problem udaje się rozwiązać i PC Skrypka wraca do życia. W międzyczasie wpinamy uszkodzony dysk, do kompa jego kolegi - objawy jak u mnie. U Skrypka to samo, więc wychodzi na to, że pod żadnym Windowsem działać cholerstwo nie będzie. Kolega wykopuje gdzieś linuxowe liveCD z Knoppixem 3.2. Pierwszy sukces - dysk widać! Drugi sukces - tylko jedna partycja nie daje się odczytać! To, że akurat ta, na której jest najwięcej danych, to już trochę gorsza sprawa... Ale nic to, czas zgrać dane. I tu zonk - Knoppix upiera się, że dysk, na który chcemy zgrywać dane można podmontować tylko w trybie read only i w żaden sposób nie chce się zgodzić na zmianę na RW. Heh.. Zbliża się północ, kończy się piwo, czas wracać do domu, następnym razem będzie lepiej.
  • Dzień piąty i dzień szósty: czwartek i piątek: doinstalowuję w domu na zapasowy dysk kilka zapomnianych programów. Przy okazji odkrywam, że TP SA odblokowała mi Polnet, który w ramach wprowadzonego przez tegoż ISP-a "zwiększania bezpieczeństwa użytkowników" został zablokowany jeszcze w grudniu jako rzekome siedlisko botnetu.
  • Dzień siódmy: sobota. Jadę do Skrypka zgrywać dane. Tym razem Knoppixem 5.2. Ten niestety uznaje kartę graficzną za urządzenie nieznane i postanawia nie odpalić x-ów. Wieczór z piwem spędzony w konsoli... Zapowiada się uroczo. Po podmontowaniu wszystich partycji linux krzyczy, że moja partycja z Windowsem jest "dirty' ale daje radę ją naprawić, tej z dużą ilością danych niestety nie... Nic to, trzeba zgrać co się da. Czas leci, a szaro-czarny ekran kopiowania danych wygląda coraz mniej interesująco. Ale udało się zgrać wszystko poza tym, co jest na największej partycji. Co prawda przy kopiowaniu plików z partycji systemowej wyskoczyło kilka błędów, ale reszta danych jest ok. Zaczyna się kombinowanie co można zrobić z tymi 60 GB, których Knoppix nie chce ani naprawić ani skopiować. Po kilku próbach okazuje się, że możemy sobie zrobić obraz partycji - i potrwa to jedyne 7 godzin... Jest niedziela, piąta rano, łeb mi pęka i skończyło się znowu piwo. Kolejnych godzin z widokiem na pasek postępu w trybie tekstowym i anemiczne zmieniających się cyferek przez znakiem % ukończonego zadania nie przetrwam. Zabieram to, co udało się zgrać i jadę do domu spać. Jak już się wyśpię, to odpalę system z nowego, pięknego twardziela, ewentualnie naprawiając instalację i uzupełniając ją, o tych kilka plików, które nie przetrwały transferu. I będzie tak jak dawniej. No prawie...


  • Dzień ósmy: niedziela. Nie powiem, żebym się wyspała. ale to nic. Zabieram się za reanimację komputera. Wpinam nowy dysk, odłączam zapasowy, na którym pracuję od tygodnia, włączam PC-ta... "Scan devices.... Hardware initiate failed. Please check device. The BIOS does not be installed, press to continue..." No żesz cholera... Szybkie poszukiwanie przyczyn problemu, kończy się wnioskiem, że SATA II wcale nie jest tak wstecznie kompatybilne jak być powinno i moja zabytkowa płyta główna wyposażona tylko w SATA I nowego dysku nie zobaczy, dopóki nie wyposażę go w odpowiednią zworkę a.k.a jumper. Bomba. A mam to gdzieś, idę na kręgle, zworki poszukam jutro.
  • Dzień dziewiąty: poniedziałek. Praca, dom, walki z padniętym dyskiem i systemem ciąg dalszy... Odkopuję w pudle z resztkami poprzedniego komputera stary napęd CD - yesss! siedzi w nim potrzebna zworka, którą pakuję do nowego dysku. Odłączam zapasowy na PATA, odpalam maszynę... Przeszedł post-a, jedt dobrze. :) Było dobrze, bo zamiast ekranu startowego systemu dostaję komunikat "Press a key to reboot". Wrrrr... Startuję znowu z zapasowego dysku, sprawdzam czy mam dostęp do danych na tym nowym - mam. Robię nowemu check diska - zero błędów. Ale bootować się z niego system nie chce. Start z CD też nie pozwala na instalację naprawczą na nowym - pada po pierwszym resecie. W konsoli odzyskiwania pracować się da, co jest... Czyli konsola odzyskiwania wraca na tapetę: chkkdsk - ok, diskpart - też ok. Partycja z Windowsem na nowym dysku ustawiona jako aktywna - ok. Rezultatów brak - press a key to reboot. No trudno, fixmbr, fixboot c: Powinno pomóc.
    Nie pomogło... Mój nowy dysk nie jest i nie chce być bootowalny. Ehhh. Zainstalowany na nim system nie pojawia się na ekranie startowym do wyboru, a powinien. Wrrr. Nie odpala również z dyskietki startowej i z płyty. A żeby go tak... Dwa zbuntowane dyski w ciągu tygodnia, to trochę za dużo. Ale po ręcznym nadpisaniu boot.ini na dysku zapasowym (nie powiem, żeby wyjaśnienie jak to zrobić było proste i przejrzyste) są jakieś postępy - mam możliwość wyboru systemu przy starcie. Tylko, że ja chcę mieć startujący system na nowym HDD i docelowo JEDEN podpięty dysk. Ale to już nie dziś...
  • Dzień dziesiąty: wtorek. Praca, szkoła, dom.. No co za skurczybyk sprzedał mi takie paskudne przeziębienie... Ekran widzę podwójnie, więc ten wieczór spędzę bez dalszej walki z komputerem. Przez głowę przemykają nieśmiałe myśli, żeby zaorać ten nowy dysk do zera diskpart-em i postawić system na nowo... Ale nie, nie dziś, może jeszcze jest jakiś sposób żeby go namówić do bootowania i zostać ze starą windą i na starym profilu? Jak tylko się wyleczę i wyśpię...
Stay tuned, the saga will continue... ;)